"Panorama kina światowego" (11) - "Harfa birmańska"



Czy można o czarno-białym filmie sprzed prawie 60 lat powiedzieć, że jest bardzo plastyczny i że kolor jest w zasadzie zbędny, bo i tak wszystko widzimy oczyma wyobraźni? Ależ oczywiście, że tak. Najlepszym przykładem jest japoński dramat wojenny zatytułowany „Harfa birmańska” - nakręcony w 1956 r. przez Kona Ichikawę.
Przeciętnemu polskiemu widzowi nazwisko Kon Ichikawa niewiele mówi, ale jest to jeden z kilku, obok Akiry Kurosawy, Kenjiego Mizoguchiego i Yasujiry Ozu, najwybitniejszych japońskich reżyserów w historii kina. Młody Ichikawa, wtedy gdy miał jeszcze na imię Giichi (Kon to imię, które potem przybrał) był wielkim fanem filmów. Podczas seansów kinowych obejrzał większość przedwojennych produkcji japońskich, a także produkcje Charliego Chaplina, Jeana Renoira czy Walta Disneya. Chaplinem i Disneyem był zafascynowany. Być może stąd wzięła się spora plastyczność jego filmów.
Bohaterem „Harfy birmańskiej” jest Yasuhiko Mizushima (w tej roli nieznany wcześniej poza Japonią aktor, Shoji Yasui), który w czasie II wojny światowej wraz ze swoim oddziałem stacjonuje w Birmie. Mizushima jest bardzo lubiany wśród żołnierzy. Ma łagodny charakter, a do tego przepięknie gra na harfie. W zasadzie harfa to jego znak rozpoznawczy. Często sam idzie na zwiady, zaś odpowiednia melodia grana na harfie informuje resztę oddziału o aktualnej sytuacji. Przy tym Mizushima kilkakrotnie mówi, że Birma podoba mu się na tyle, że chciałby zostać w tym kraju po wojnie. Działania wojenne dobiegają końca, ale nie wszyscy Japończycy o tym wiedzą. Mizushima postanawia poinformować o końcu wojny oddział przebywający w górach. Zaraz potem ma dołączyć do kolegów. Tak się jednak nie staje, mężczyzna przepada bez wieści. Inni żołnierze z jego oddziału nie mogą się z tym pogodzić, nie chcą wracać do Japonii bez kolegi. Termin wypłynięcia do kraju jest już jednak znany. Tymczasem w okolicy widziany jest buddyjski mnich „noszący” się po birmańsku i grający na harfie. Czyżby był to Mizushima? Tego oczywiście powiedzieć nie mogę, trzeba obejrzeć samemu, co ze względu na trudną dostępność filmu niestety nie będzie łatwe.

Film zaczyna się i kończy słowami „Ziemia w Birmie jest czerwona…”, co potwierdzić możemy jedynie oczyma wyobraźni. Ale naocznie widać tutaj jeszcze coś innego – bezsens wojny. Bo „Harfa birmańska” to film jak najbardziej antywojenny. Jest to jeden z najlepszych filmów antywojennych, które widziałem. A o tym, że to nie tylko moje zdanie świadczy fakt, że dzieło Kona Ichikawy znalazło się pośród 45 filmów Watykańskiej Listy Ważnych i Wartościowych Filmów Fabularnych opublikowanej w 1995 r. Z produkcji azjatyckich na owej liście jest jeszcze „Dersu Uzała” Akiry Kurosawy, nie ma natomiast żadnego filmu polskiego.

Z ciekawostek dodam na zakończenie, że w filmie bardzo podobała mi się drugoplanowa postać birmańskiej staruszki, granej przez… 45-letnią wówczas Tanie Kitabayashi. Otóż pani Kitabayashi rzeczywiście dożyła później starości, zmarła 4,5 roku temu w wieku 98 lat, przeżywając reżysera o ponad dwa lata (Kon Ichikawa miał w chwili śmierci 92 lata).

„Harfa birmańska”
tytuł oryginału: „Biruma-no tategoto” (jap. ビルマの竪琴)
kraj: Japonia
czas trwania: 1h56
język: japoński, birmański
reżyseria: K. Ichikawa
wykonawcy: Sh. Yasui, R. Mikuni, T. Kitabayashi, J. Hamamura, T. Naito
muzyka: A. Ifukube
data premiery: 12.02.1956 r.


ocena: 7 punktów w 10 skali

AUTOR RECENZJI: Jacek Wojciechowski
____________________________________________

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monica Bellucci

,,Błękitny Grom'' ("Blue Thunder") - 1983' - John Badham

Panorama kina światowego (17) - "Święta czwórca"